sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział 19



"Nocą myśli mają nieprzyjemny
zwyczaj zrywania się ze smyczy."

- Powiedz mi, bałaś się? - spytałem, obejmując ją ramieniem i spoglądając na jej twarz. Oczy świeciły się w ciemnościach. Odpowiedziała mi cisza. - Nie wstydź się. Strach to nic złego. - znów cisza. - Sko­ro nie, to...
- Tak. Bałam się, boję się i będę się bała. - przerwała mi, nawet na mnie nie spoglądając. Wpatrywała się w okno, przez które wpadało delikatne światło latarni, które było jedynym źródłem światła w pokoju. 
- Czego najbardziej?
- Sa­mot­ności.
- Dlacze­go? 
- Bo żaden strach nie równa się z odejściem kogoś bliskiego.
- Co wte­dy czułaś?
- Pus­tkę. Tak nap­rawdę nie czułam nic po­za wielką pus­tką. Oczy­wiście, mogę wy­mieniać wiele uczuć, przeżyć, wrażeń... Ale to wszys­tko i tak spro­wadza się do jed­ne­go. Czułam się niepot­rzeb­na. Byłam przepełniona tęsknotą. Miałam.... Na­dal mam taką wielką dziurę w ser­cu. Wraz ze swoim odejściem zab­rał jakąś wielką cząstkę mnie. W pew­nym stop­niu umarłam. Pot­ra­fiłam nie jeść, nie spać, nie wychodzić z do­mu. Za­mykałam się w po­koju i kładąc na łóżku, wy­lewałam łzy, które przy­nosiły ulgę tyl­ko na ja­kiś czas. To­warzyszyła mi wtedy tylko mu­zyka, która na­pełniała mnie od środ­ka spo­kojem. Nies­te­ty, ten spokój bar­dzo szyb­ko znów się ulatniał... Od­cinałam się od całego świata. Tak mi było najlepiej. Zbu­dowałam wokół siebie mur, który miał mnie chro­nić przed rzeczy­wis­tością. Miewałam lep­sze dni. Z cza­sem było ich co­raz więcej. I gdy już myślałam, że po­woli os­woiłam się z bra­kiem tej osoby, za każdym ra­zem pow­ra­cały wspom­nienia. Każde­go dnia zakładałam maskę, by nikt się nie zo­rien­to­wał, że coś jest ze mną nie tak. Jed­nak to uda­wanie strasznie mnie męczyło. Zde­cydo­wanie więcej było na­de mną tych czar­nych chmur. Deszczo­wych, cza­sami na­wet burzo­wych. Nie pot­ra­fiłam so­bie po­radzić z otaczającym mnie światem. Prze­ras­tał mnie. Każdy mały prob­lem sta­wał się og­romnym. Stra­ciłam swój cały ­optymizm, którego każdy mi kiedyś zazdrościł. Nag­le wszys­tko stało się ta­kie prze­rażające i nie do przet­rwa­nia. Stworzyłam ta­ki mały świat, w którym miej­sca nie było dla ni­kogo. Wciąż cze­kałam, miałam nadzieję, że jednak stanie się coś, co zdoła wyciągnąć mnie z tego dołka. - przerwała. Wszystko co wydarzyło się kilka lat temu, wyglądało tak samo, jak to, co wydarzyło się kilka tygodni temu. Czuła to samo, zachowywała się tak samo. Z jednym wyjątkiem. Teraz miała mnie, a ja nie pozwolę jej znów się odciąć od świata i egzystować, zamiast żyć. Gdy nie mówiła nic przez dłuższą chwilę znów odezwałem się ja:
- I co było da­lej? Co się stało? Prze­cież dziś jes­teś tu ze mną. Opo­wiadasz o tym....
- Docze­kałam się. 
- Czego? Kogo?
- Ciebie. - A nie mówiłem? - Moja Daria, która była jedyną podporą dla mnie, wyciągnęła mnie na ten mecz. Tak bardzo tego nie chciałam, a okazało się, że to jedno spotkanie zmieni całe moje życie. Później kapryśny los znowu postawił mi na drodze ciebie. I jestem mu za to niezmiernie wdzięczna. Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Mimo wszystko. 

- Tęsknisz cały czas za nim? 
- Oczywiście. Ta tęsknota nigdy nie przeminie. Będzie się za mną ciągnęła do końca mojego życia. Nie zapomniałam i nie zapomnę o nim nigdy. Był dla mnie oczkiem w głowie. Był najlepszy pod słońcem. Był kochany. Był mój i zawsze we wszystkim mnie wspierał i mi pomagał. Nie przestałam go kochać nawet wtedy, gdy zostawił mnie samą, gdy wyjechał. Chociaż tak mocno mnie zranił, ja nie przestałam za nim tęsknić.
- Czy wiesz dlacze­go cię zos­ta­wił na tak długo? 
- Wiem pokrótce. Nie zdążył opowiedzieć mi całej historii. To zostanie na zawsze jedną, wielką niewiadomą. Miał mi wszystko opowiedzieć do końca następnego dnia, ale następnego dnia już go nie było.
- Wybaczyłaś mu tak od razu? Gdy nagle wrócił? 
- Tak. Jak już mówiłam był dla mnie najważniejszą osobą na Ziemi. Kochałam go bardzo mocno. Nie mogłam mu nie wybaczyć. Nie umiałabym. Zginął w tak okropny sposób. Przez ludzką głupotę, ale jednak w miejscu, które uważał za swój dom. Kochał tam przebywać. Zginął w imię honoru, którym darzył ten klub.
- Jak to?
- Zginął na stadionie Lecha Poznań. Ten klub był dla niego wielką pasją, ten stadion domem. Zginął, bo na trybunach wybuchły zamieszki pomiędzy kibicami Lecha i przeciwnej drużyny. Stanął w obronie swoich ulubionych piłkarzy, swojego klubu. I stało się. Ktoś po prostu wbił mu nóż w serce. Nie patrząc na to, że to jest też człowiek, z zimną krwią wbił mu sztylet w serce i zostawił umierającego na trybunach. Koledzy nie zdążyli mu pomóc. Miał tylko dwadzieścia lat, całe życie przed sobą. A ja miałam wtedy siedemnaście. - usłyszałem cichy szloch, więc przytuliłem ją mocno. Nie mieściło mi się w głowie to, ile przeszła zaledwie dwudziestotrzyletnia dziewczyna.  Ile przykrości ją spotkało. Dziwiłem się, że taka mała, delikatna osóbka może to wszystko wytrzymać. Zdecydowanie za dużo śmierci było w jej życiu. Za dużo bólu. Wtuliła się w mój tors, mocząc moją koszulkę i szlochając cicho. 
- Cśśś... - pocałowałem ją w czubek głowy i przytuliłem do siebie jeszcze mocniej. Po kilku minutach trochę się uspokoiła.
- Ale potrafiłaś wyjść z dołka, prawda? 
- Masz rację. Jes­tem in­nym człowiekiem. No­wym. Bo­gat­szym o no­we doświad­cze­nia. Doj­rzal­szym. Sil­niej­szym. Pew­niej stąpającym po ziemi. Jed­nak wiem, że to, co było, zos­ta­wiło we mnie trwały ślad. I teraz doszedł jeszcze nowszy, głębszy. Przeżyłam to już dwa razy. Mam nadzieję, że trzeciego nie będzie. Boję się, że trzeciej śmierci kogoś, kogo kocham już nie wytrzymam. Nie mam już sił. Ta dziura w sercu nigdy się nie zagoi. Ten ka­wałek mnie odeb­rali na zaw­sze. Obydwoje. Cieszę się, że mam ciebie. Boję się też, że cię stracę. Boję się, że odejdziesz albo umrzesz. - ostatnio słowo wypowiedziała tak cicho, że gdybym nie przytulał jej mocno do siebie, raczej bym go nie usłyszał. 
- Nie martw się. Obiecuję ci to. Nikt nie zdoła ci mnie zabrać. - musnąłem jej usta, a ona znów wtuliła się w moją klatkę piersiową. 
To była jedna z tych nocy, kiedy siedzieliśmy przytuleni na kanapie, w ciemności i rozmawialiśmy. Poznawaliśmy się na nowo. Odkrywaliśmy przed sobą sekrety i uczucia. Takie noce bardzo nam pomagały. 
- Tak bardzo chciałabym, żeby on żył. Żeby było jak dawniej. Kocham go, cały czas kocham mojego brata. - odezwała się cicho i znów usłyszałem szloch. 


~ * ~ 



"Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą

i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości

czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą"

Obudziłam się, a kiedy poruszyłam się lekko poczułam ból w krzyżu. Byłam cała ścierpnięta, a to przez to, że leżałam przygnieciona przez Michała na niewielkiej kanapie w salonie. Chrapał sobie w najlepsze. Spojrzałam na zegarek i odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam, że jest dopiero ósma, a ja do pracy muszę iść na dziesiątą. Ostatnimi czasy miałam zadziwiająco mało pracy, biorąc pod uwagę to, że wielkimi krokami zbliżała się Liga Światowa. Dźgnęłam delikatnie Michała w żebra, ale on nawet się nie poruszył, więc z wielkim trudem wydostałam się spod jego cielska. Nastawiłam wodę w czajniku i poszłam do łazienki. Kiedy wróciłam zrobiłam sobie kawę i usiadłam na parapecie w salonie. Nie, nie miałam ochoty spędzić tutaj kolejnego dnia. Nocna rozmowa z Miśkiem znów coś mi uświadomiła. Nie chciałam skończyć tak jak po śmierci Fabiana.  
- Oooo Jeeezuuu! - usłyszałam jęk Michała, odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam jak wstaje i rozciąga się. - Musimy kupić inną kanapę, większą. Zdecydowanie większą. 
Zaśmiałam się, przyznając mu rację. Podszedł do mnie i przytulając, pocałował. Przypomniał mi, że niedługo mamy sprawę w sądzie. Mój humor automatycznie się pogorszył. W ciągu ostatnich tygodni w komisariacie zagościłam bardzo dużo razy. Ciągle wypytywali, w kółko zadawali te same pytania. Nie wiem, co wyjdzie z tego wszystkiego, ale mam nadzieję, że Daga dostanie karę. Podobno mają nagrania z monitoringu i świadków. Serce zabiło mi mocniej, kiedy o tym pomyślałam, więc potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić te myśli z głowy. Dopiłam kawę i uśmiechnęłam się do Miśka. 
- Martwmy się tym, gdy przyjdzie na to czas, dobrze? 
- Oczywiście. - odwzajemnił mój uśmiech. Zeskoczyłam z parapetu i ruszyłam do kuchni. Pozmywałam naczynia, a później, gdy Misiek wyszedł już z łazienki, ja wzięłam swoje ubrania i tam poszłam. Wyszłam po dwudziestu minutach i zaczęłam ubierać buty. 
- Ej, ej, a śniadanie? - w korytarzu pojawił się Michał i spojrzał na mnie jak matka na dziecko, które  czegoś nie zrobiło. 
- Zjem coś po drodze, bo nie mam za dużo czasu. - odpowiedziałam wymijająco. W rzeczywistości w ogóle nie byłam głodna, ale wiedziałam, że gdy to powiem Michałowi, nic sobie  z tego nie zrobi. Obdarzył mnie krótkim spojrzeniem, podszedł i chwycił mnie za rękę. 
- Nie ma mowy. Wiem, że nic nie zjesz. - pociągnął mnie lekko, a ja zgromiłam go wzrokiem. - Proszę. - dodał. Po chwili zastanowienia westchnęłam głęboko i pokiwałam głową. Udałam się z Kubiakiem do kuchni i razem zjedliśmy pyszną jajecznicę, którą przygotował specjalnie Michał. Później pożegnałam się z nim pocałunkiem i wyszłam do pracy. Na długo nie będę musiała się z nim rozstawać, bo za niecałe dwie godziny zaczyna trening, więc na pewno spotkamy się na hali. Zeszłam po schodach, tradycyjnie windę omijając szerokim łukiem. Wyszłam na świeże powietrze. Ostatnimi dniami pogoda strasznie nas rozpieszczała. Dziękowałam Bogu, że mieszkam tak blisko i mogłam spokojnie pójść na pieszo. Mój genialny humor automatycznie ulotnił się, gdy zobaczyłam tak dobrze znaną mi twarz. Szła zamaszystym krokiem, a związane w kucyka włosy podskakiwały z każdym krokiem. Miała na nosie wielkie okulary, więc nie byłam pewna czy mnie nie zauważyła, dlatego szybko weszłam w jakąś uliczkę. Oparłam się o mur i odetchnęłam głęboko. Jak to możliwe, że jeszcze jej nie zatrzymali? Zaczęłam obawiać się, że to wszystko co nam zrobiło ujdzie jej na sucho. Nie mogłam do tego dopuścić.


* * *

Dodaję szybko i uciekam na finał.
BOŻE, BĄDŹ DZIŚ RESOVIAKIEM! 
Mam nadzieję, że zobaczę dziś moich kochanych chłopaków szalejących na parkiecie 
i cieszących się z wygranej! 
Piszcie jak wam się podoba :)

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 18

"Musisz odnaleźć nadzieję
I nie ważne,
Że nazwą ciebie głupcem."



Teraz już wiem, że niektóre wydarzenia zmieniają człowieka bezpowrotnie. Zostawiają ślad na jego sercu i psychice, który płonie żywym ogniem. Co prawda ogień z czasem słabnie, jednak nie oznacza to, że ślad znika, o nie. Po pewnym czasie po prostu przyzwyczajamy się do zaistniałej sytuacji , co nie oznacza, że się z nią pogodziliśmy i znów będzie jak dawniej. Ja wiem, że już nigdy nie będzie.Bywają momenty, że już nawet wydawać by się mogło, iż wszystko wróciło do normy. Niestety to wyłącznie chwilowe złudzenie. Za każdym razem to wraca. Zawsze coś musi przywołać wspomnienia. Zdjęcie, piosenka, program w tv, kubek - wszystko.

Nie wiem czemu tu przyszłam. To nie była świadoma decyzja. Wolnym krokiem wchodzę przez starą, czarną bramę. Jestem pełna niezdecydowania. Nie wiem czy dam radę. Jednak po kilku sekundach wahania ryszyłam wąską, żwirową ścieżką. Głucha cisza, która tutaj panowała wręcz mnie przerażała. Nie było tu żadnej żywej duszy. Szłam powoli, nie spieszyłam się. Wręcz odwlekałam dojście do celu. Patrzyłam na te mniej i bardziej zadbane nagrobki z coraz większą gulą w gardle. Niepokój, ból a nawet strach powiększały się z każdym krokiem, z każdym chrzęstem żwiru pod moim ciężarem. Ale mimo wszystko szłam przed siebie, szukając odpowiedniej alejki. I wreszcie jest. Znów się zatrzymuję. Znów się waham. Moje serce niebezpiecznie przyspiesza, a w płucach brakuje tlenu. Czuję się, jakby ktoś rzucił na mnie urok, który sprawia, że zastygam. Nie mogę się poruszyć, stoję jak sparaliżowana na początku alejki wpatrując się w grób stojący kilka metrów ode mnie, pod wielką brzozą. Wiatr wieje lekko, sprawiając, że liście drzewa szeleszczą zagłuszając mój przyspieszony oddech.
Nie dam rady. 
Zamknęłam oczy, biorąc kilka głębokich wdechów i niepewnie ruszyłam naprzód. Kiedy stanęłam pod brzozą, automatycznie wstrzymałam oddech. Omiotłam wzrokiem grób zrobiony z czarnego marmuru, na którym leżał stos kwiatów, wieńców i kilka kartek z dziecięcymi malowidłami. Później niepewnie spojrzałam na płytę, na której złote litery układały się w imię i nazwisko mojej przyjaciółki, linijkę niżej data urodzenia i data śmierci.
Data śmierci. To brzmi okropnie. I w końcu tak bardzo znienawidzony przeze mnie cytat Na zawsze w naszej pamięci. Przez chwilę wpatrywałam się w to zdanie, nawet nie mrugając. W końcu opadłam na na trawę rosnącą wokoło grobu. Dotknęłam delikatnie płyty, pod którą leżała trumna z Darią. Momentalnie oczy zaczęły mnie piec i poczułam jak zbierają się w nich łzy.
- Cześć, kochana. - wyszeptałam, kreśląc delikatnie palcem ślady na płycie grobu. - Jak ci się tam żyje? Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa. Przepraszam cię, że nie przyszłam na twój pogrzeb, zrozum mnie, proszę. - poczułam, jak po moim policzku spływa samotna łza. - Myślę, że spotkałaś się z niebiańską drużyną Wagnera - sama byłam zaskoczona, że zapamiętałam tą nazwę. Daria dużo mi o tym opowiadała. Zamilkłam na chwilę, nie przestając palcem kreślić zawijasów. Druga samotna łza. - Tak strasznie za tobą tęsknię, wszyscy tęsknimy. - wzięłam głęboki oddech i przyłożyłam ucho do płyty, zamykając oczy. - Bartek jest w strasznym stanie. To, co was połączyło musiało być naprawdę silne i wyjątkowe, bo chłopak zupełnie zamknął się w sobie, przestał trenować, w ogóle z nami nie rozmawia. Wczoraj byłam u niego. Powiedziałam co uważam. Myślę, że to wszystko było prawdą. Chciałabyś tego, prawda? Mam do ciebie ogromną prośbę. Nie zostawiaj nas. Bądź z nami zawsze i wszędzie, wspieraj nas, bo bez ciebie nie damy sobie rady. Ja nie dam sobie rady. - trzecia łza. Czwarta. Piąta. Szósta. Strumień łez. - Nie zasługiwałaś na taką śmierć, w ogóle na żadną śmierć nie zasługiwałaś. Dlaczego Bóg jest taki niesprawiedliwy?  - wyłkałam.
Usłyszałam czyjeś kroki na żwirze, które po chwili ucichły. Czułam, że ktoś mi się przygląda, więc powoli otworzyłam oczy. Przede mną, wspierając się na lasce, stał starszy pan. Patrzył na mnie z troską na twarzy i współczuciem w oczach. Po chwili ruszył w moją stronę, siadając na niewielkiej, zniszczonej ławeczce. Spodziewałam się beznadziejnego pytania wszystko w porządku? Jak się czujesz? Jednak takowe nie padło. Starszy pan wpatrywał się teraz w złote litery.
- Twoja siostra? - spytał po chwili. Podniosłam głowę, ocierając mokre policzki. Pokiwałam głową.
- Tak ją nazywam. - nie chciałam mówić tego w czasie przeszłym, bo cały czas uważałam ją za moją siostrę. - Moja najlepsza przyjaciółka, poznałyśmy się praktycznie w piaskownicy. - powiedziałam, uśmiechając się lekko na tamte wspomnienia.
- Mam na imię Tadeusz. - ściągnął czapkę, pochylając się lekko w moją stronę.
- Maja. - posłałam panu Tadeuszowi wymuszony uśmiech. Starszy pan miał w sobie jakiś urok. Wyglądał na takiego, który dużo przeżył. Znów przeniosłam wzrok na wieńce leżące na grobie Darii, gładząc dłonią płytę. Ta płyta już zawsze będzie mnie od niej oddzielać.
- Najważniejsze, żeby nie zapomnieć. - usłyszałam nagle zachrypnięty głos pana Tadeusza. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Ona zawsze będzie z tobą. To bardzo dobrze, że przychodzisz z nią rozmawiać. Najważniejsze, żeby nie zapomnieć. - powtórzył, wstając powoli i ruszając w dalszą drogę. Odprowadziłam go wzrokiem i zobaczyłam, że zatrzymuje się alejkę dalej i z trudem oraz bólem na twarzy klęka przy grobie, po czym kładzie białą różę na płycie.
- Nie zapomnieć... - powtórzyłam szeptem, zamyślona. - Nie zapomnę, Daria. Nigdy. Obiecuję, że będę cię odwiedzać codziennie. - znów przyłożyłam ucho do płyty, a po chwili złożyłam na niej delikatny pocałunek. - Kocham cię, siostro.
Wstałam i jeszcze raz spojrzałam na złote litery.
Na zawsze w naszej pamięci. 
Ruszyłam żwirową alejką w stronę pana Tadeusza, który cały czas klękał przy płycie grobowej. Stanęłam niedaleko, próbując dostrzec napis. Wiesława Kamińska. Zmarła pięć lat temu. Szybko obliczyłam w pamięci, że kobieta zmarła w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat. Podejrzewałam, że to żona starszego pana. Podeszłam bliżej, klękając obok niego. Nie poruszył się ani o milimetr. Miał spuszczoną głowę i dopiero teraz usłyszałam, że szepta. Kiedy usłyszałam, że ucichł, spojrzałam na niego kątem oka.
- Pan nie zapomniał. - wyszeptałam. Cisza.
- Nieśmiałbym. - westchnął, nie podnosząc głowy. - Była dla mnie wszystkim. Jestem jeszcze po tej stronie, ponieważ obiecałem jej coś ważnego. I nie spocznę dopóki do końca nie spełnię tej obietnicy. Przegrała walkę z rakiem. Była taka silna, moja kochana. Uwielbiała białe róże, dlatego codziennie przynoszę jej jedną. Wiem, że jest szczęśliwa. - mówił o swojej żonie z taką czułością, że aż zadrżałam, a do oczu znów napłynęły mi łzy.

~ *  ~

Z wielką ulgą patrzyłem, jak Maja z każdym dniem wygląda coraz lepiej. I psychicznie, i fizycznie. Nie dopytywałem się o czym rozmawiała z Bartoszem, ale chyba bardzo pomogła jej ta rozmowa. Nie wygląda już jak wrak człowieka. Nie przesiaduje całych dni na parapecie. Zaczęła wychodzić do sklepu, na spacer. Jestem z nią cały czas. Nocuję u niej. W swoim mieszkaniu nie byłem od dawna. 
Jednakże moje zdziwienie osiągnęło apogeum, kiedy oznamiła mi, że idzie na cmentarz. Wiedziałem, że w końcu się na to zdecyduje, ale nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko. Chociaż, czy niecałe trzy tygodnie to szybko? Nie wiem, jak mam na to patrzeć. Spytałem, czy pójść z nią. Pokiwała przecząco głową, mówiąc, że chce pójść sama. Podziwiałem ją za siłę. Była wrażliwą dziewczyną, wydawała się być taka krucha. Szczególnie teraz, kiedy była blada, z podkrążonymi oczami. W nocy nie mogła spać. Robiłem wszystko, co mogłem, ale nic nie pomagało. Jeżeli już udało jej się usnąć, to na niewiele ponad godzinę, bo szybko budziła się przerażona. 
Bałem się o nią. Bardzo. Schudła, co było widać gołym okiem. Nie jadła w ogóle, czasami piła tylko herbatę i łykała jakieś tabletki. Ciągle siedziała wtulona we mnie i słuchała swoich ulubionych piosenek. 
Kiedy wszedłem z kolegami na halę drugi raz tego dnia moje zdziwienie osiągnęło apogeum. Zresztą, chyba nie tylko moje. Stanęliśmy jak wryci, kiedy na parkiecie zobaczyliśmy Kurka. Chyba żaden z nas się go tutaj nie spodziewał. Bezcenna była też mina trenera Anastasiego. Biedny myślał, że stracił jednego z najlepszych siatkarzy w drużynie i cały czas nad tym rozpaczał. Teraz stoi zszokowany i wpatruje się w zagrywającego Kurka.
- To wasza sprawka? - spytał po angielsku. Spojrzeliśmy po sobie, kręcąc głowami. Chyba nikt nie byłby do tego zdolny. Andrea wziął Kurka do gabinetu, a my zaczęliśmy się rozgrzewać. Bartek był tematem tabu.

Bartek wyszedł z treningu wcześniej, a chciałem złapać go i z nim porozmawiać. Postanowiłem więc po treningu pojechać do niego do domu. Zaparkowałem pod jego blokiem i zadzwoniłem domofonem. Nikt nie odbierał, więc zadzwoniłem jeszcze raz. Cisza. Westchnąłem. Jednak nie wszystko wróciło do normy. A może nic nie wróciło? To, że przyszedł na trening jeszcze o niczym nie świadczy. Wróciłem do samochodu i pojechałem na swoje osiedle. Tradycyjnie nawet nie spojrzałem na drzwi do mojego mieszkania, tylko od razu skierowałem się do mieszkania Mai. Przekręciłem klucz w zamku i od razu usłyszałem tak dobrze znane mi dźwięki piosenki. Znów westchnąłem, obawiając się, że znowu zobaczę Maję w opłakanym stanie siedzącą na parapecie, ale jednak się myliłem. Stanąłem jak wryty w wejściu do kuchni, widząc jak Maja kiwając się delikatnie na boki i podśpiewując, smaży mięso na patelni. Pierwszy raz od tak dawna zobaczyłem ją w pobliżu jedzenia. Pierwszy raz od tak dawna zobaczyłem ją z szczerym uśmiechem. Pierwszy raz od tak dawna zobaczyłem jak tańczy.
Podszedłem do niej z uśmiechem, przytulając ją mocno.
Nie mieściło mi się w głowie to, co zdarzyło się dzisiejszego dnia. Byłem taki szczęśliwy.

*  *  *

http://ask.fm/voolley :)

EDIT : Informuję, iż w tym tygodniu nie pojawi się nowy rozdział, ponieważ tym razem do Polski zawitają Chorwaci i naprawdę nie będę miała czasu na siedzenie przy komputerze. Mam nadzieję, że rozumiecie i zostanie mi to wybaczone :))